— Musi się Najjaśniejsza pani pogodzić...
— Nie chcę, nie chcę!... A czy był już u niej?
— Jeszcze nie... Dotychczas udawało mi się zwłóczyć...
— Więc raz, jeden raz... pamiętaj!... Wszak ten Kim-non-czi należał do spisku?
Eunuch milczał.
— Nazwiska jego niema w liczbie naczelników powstania!... — odszepnął ostrożnie.
— To nie ma znaczenia... Działalność jego znaną jest powszechnie...
— Lubiany jest przez lud prosty... Tygryśnicy są mu ślepo posłuszni... Przez ojca spokrewniony jest z Kim’ami, szanują go jako domniemanego swego naczelnika, przez matkę ma wpływ u Miń’ów...
— Ująć go!... Zwabić go zapomocą kochanki!... — krzyknęła pani Miń-om z radością w głosie.
— Obecnie uczynić tego niepodobna!... Najjaśniejszy Pan nie zgodzi się... Zresztą, kto wie, gdzie krąży obecnie ten dziwny człowiek...
— A więc pamiętaj raz, jeden raz... A potem... ona do mnie należy!...
Zastukała wachlarzem w parawanik na znak, że posłuchanie skończone.
Wielki Eunuch wyszedł do sąsiedniej komnaty, gdzie czekały zebrane służebne i podwładni mu rzezańcy. Obrzękła twarz jego zdradzała tłumione zadowolenie.
Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/211
Ta strona została przepisana.