Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/220

Ta strona została przepisana.

Spiskowcy rozbiegli się w różne strony.
Wetknięta w pierścień świecznika pochodnia pryskała i syczała, rzucając purpurowe blaski na złocone, malowane ściany. Wielki eunuch w potarganem ubraniu, ze związanemi na plecach rękami, klęczał pośrodku, obok siedział obłąkany z przerażenia klucznik a nad nimi stał zamyślony Kim-non-czi, z opuszczoną szablą i tygrysim kołpakiem na głowie.
— Panie, jest, jest... kobieta!...
— Z naleźliśmy wyjście tajemne, przez które uciekli...
— Uciekli, uciekli!... — dobiegły go z różnych stron gwarne wołania...
Zostawił jednego z przybyłych na swojem miejscu i pobiegł przedewszystkiem do pokoju, gdzie na złoconych wezgłowiach leżała Ol-soni. Spała snem gorączkowym, rozrzuciwszy ręce. Gdy stanął nad nią i dotknął jej czoła, nagle otworzyła oczy, lecz zamknęła je natychmiast.
Dopiero kiedy zawołał:
— Ol-soni!
Zerwała się i wyciągnęła ku niemu ręce.
— Jesteś, to nie był sen!... A może wszystko, co się stało, było snem, a prawdą jest tylko to, że jesteś?!... Widzę cię znowu!... Ale co znaczy to przebranie, ta straszna tygrysia paszcza nad twem czołem?!... Jakiś ty piękny!... Czy idziesz na wojnę?... A może oboje umarliśmy?!...