Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/234

Ta strona została przepisana.

z ulicy przez brudne szyby zaglądają jakieś drapieżne złe oczy.
— Cóż dalej?!... — wołali chłopcy. Nawet Kaliszer, ażeby lepiej słyszeć, zbliżył się z pilnikiem w ręku i stanął we drzwiach.
— Leciała tak w giezełku przez sad daleko w step... Rosa moczyła jej stopy, krzewy czepiały się koszuliny, trawy bujne plątały pod nogami. Biegła bez pamięci, aż dostała się na wysoki kurhan, co spał na rozdrożu w księżycowym blasku. Tu upadła z jękiem i skarżyć się zaczęła na swoją dolę i postanowiła pozbawić się życia. Ale okazało się, że na tym kurhanie dawno już siedział rycerz Spytko, który ją dostrzegł, poznał, lecz ponieważ była w koszulinie, schował się, aby jej nie wstydzić... Kiedy usłyszał, że chce się dziewczyna życia pozbawić, wyszedł i zaczął do niej przemawiać... Tylko jej tym razem nic nie wspominał o swojej miłości. Dopiero, kiedy na dworze hetmańskim uczynił się ruch, kiedy stamtąd zaczęły na wsze strony wyjeżdżać kozackie oddziały, owinął dziewczynę w swą rycerską burkę, porwał ją i siadł na koń... Pędzili jak strzała... tonęli w wysokich bodiakach jak w morzu... gwiazdy migotały nad nimi, chłodził ich wiatr stepowy... Ale rychło usłyszeli dzikie wrzaski, tętent koni i step zapalono za nimi. Dziewczyna tuliła się coraz mocniej do rycerza... Koń resztek sił dobywał. Wał ognia coraz był bliżej...