kwadratowym, podniósł na Brezę szafirowe oczy, ostro w ciemne brwi i rzęsy oprawne; następnie odgarnął z czoła bujne blond włosy i przysiadł na stołku.
— Słuchamy...
Chwilę Breza walczył z sobą, wreszcie z rozpaczliwą odwagą książkę z zanadrza wyciągnął.
— To takie... śliczne... To takie... przedewszystkiem... przedewszystkiem... okropnie ładne... Wszystko ładne... Ale najpierw przeczytam wam jeden wiersz!...
— Owszem, owszem!...
Maro swych gości po uczcie prowadzi,
Gdzie zakupieni wczora niewolnicy
Na zgniłej słomie, wpółnadzy i bladzi,
Wypoczywają zamknięci w piwnicy.
— Doskonale! — zawołał Dorożkarz — wpółnadzy i bladzi! Doskonale! Co dalej?
Maro — to znawca! On swoje obole
Wie, na co wydać, krwi dobrej zna cenę:
Jak Amor każde u niego pacholę,
A mąż — gladyator! choć dzisiaj w arenę!
— Hm! Co to, to wątpię! — mruknął Dorożkarz.
Ot, pierwszy: Numid, nabytek wspaniały:
Tors jakby z bronzu, a włos, jak lwie grzywy.