Minęli kilka cichych, posępnych bram, z wygiętymi dachami chińskimi i utonęli w głębokim ocieniu rosłych drzew i prostopadłych opok. Potok szumiał gdzieś pod nimi daleko i głucho. Coraz częściej, nizko, tuż nad gościńcem, z ociosów skał zasępionych brwiami czochratych gałęzi, lub z wysoka, z oblicza wyniosłych szarych urwisk spoglądały na nich wielkie, czarne, skręcone wyrazy napisów, podobne do mądrych, przenikliwych źrenic. Kim-ki czytał je przelotnie, pełen rosnącego lęku:
»Z miłości płynie cierpienie, z cierpienia rodzi się trwoga...«
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
»Nie szukaj śmierci, nie pragnij życia, lecz jako sługa zapłaty, czekaj kresu...»
»Niema ognia płomienniejszego od żądzy, niema obłudy równej nienawiści, niema zasadzki, głębszej niż głupota, ani potoku, chłonniejszego, niż chciwość...«
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
»Wielcy pasterze, Śmierć i Czas pędzą przed sobą stado życia...«
Wreszcie wszystko znikło w mglistym zmroku. Niebo, skały, drzewa, parów i droga przestały istnieć, stopione w nieprzejrzaną całość węglową.
Stary Chakki schwycił konia za cugle i powiódł go, rozpoznając drogę już nie oczami, lecz dotykiem nóg. Dotarli omackiem do kamiennego