Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/31

Ta strona została przepisana.

pełznął ostrożnie do proga. Ale to, co dostrzegł przez otworek, wydało mu się tak dziwaczne, iż ciekawość i ździwienie pokonały strach. Kopnął nogą niewolnika:
— Chakki, co to jest?
— Nie wiem, co to jest! — szeptał stary, przylgnąwszy okiem do szpary. — Może wojna, a może... sam król zjeżdża do klasztoru... Ci ludzie w futrach, z oszczepami w ręku, to myśliwcy na tygrysów... Ci w żółtych kaftanach, to łucznicy klasztorni... Poco oni się zebrali? Poco ta gromada chłopów? Jedzie, widzisz, mówiłem, że jedzie!...
Aby lepiej zobaczyć, co się dzieje, Kim-ki nawet drzwi nieznacznie rozsunął. Z czarnych czeluści roztwartych wrót wynurzył się właśnie łeb konia w bogatym rynsztunku, dalej figura jeźdźca w jedwabnej niebieskiej sukni, wzorzysto wyszytej na przedzie. Na głowie miał kołpak futrzany z rozwartej paszczy tygrysa. Wąsy zwierza sterczały mu nad czołem, jak kity, białe kły szczerzyły się tuż nad brwiami, dalej skóra pstra pływała na ramiona i na plecy, spięta na piersiach łapami. Nogi w chińskich, aksamitnych butach opierały się na ciężkich, srebrem wykładanych strzemionach. Twarz miał smagłą, bez zarostu, bystre, płomienne oczy, nos prosty z rozdętemi nozdrzami, usta małe i zaciśnięte. Za pasem miał zatknięty miecz w czarnej, lakowej pochwie. Z za pleców