Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/32

Ta strona została przepisana.

wystawały mu łuk i sajdak, pełen skrzydlatych strzał.
Pachołkowie, prowadzący z dwóch stron konia za cugle, przywiedli go do samych schodów kamiennych, gdzie po obu stronach na słupach zakończonych kamiennemi tarczami, płonęły stosy smolniaka i gdzie na skrzydłach stały gromady biało ubranych pątników oraz zbrojnych myśliwców, mnichów i rycerzy. Orszak przybysza zatrzymał się opodal u wrót i zsiadał porywczo z siodeł; on zaś zeskoczył zręcznie na ziemię i czekał skromny i poważny na schodzącego ku niemu przełożonego klasztoru w żółtej wspaniałej szacie powłóczystej, w żółtym kołpaku na głowie, z srebrną misą w ręku. Z obu stron kapłana szło dwóch, również żółto ubranych mnichów, którzy podtrzymywali pieczołowicie końce niezmiernie długich rękawów jego szaty. Rycerz ręce przycisnął do piersi, wziął misę, uniósł ją: wyżej głowy i wychylił niezwłocznie przyjemny napój chłodzący z wody i miodu: następnie w towarzystwie mnichów rozmawiając z nimi uprzejmie, wstąpił na schody i znikł w szeroko rozsuniętych drzwiach górnej komnaty. Ognie na słupach dogasły, ludzie rozeszli się, konia zaprowadzono do stajni. W pokojach, zajętych przez przybyłego rycerza, długo paliło się światło i długo stamtąd dobiegały szmery rozmów, lecz trudno było rozpoznać, o czem tam radzą. Daremnie na-