Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/42

Ta strona została przepisana.

Obaj dostojnicy chwilę stali na czworakach, zwróceni do siebie łbami, jak barany. Obaj mruczeli na wyścigi zwykle przywitania i komplimenty, obaj zawzięcie wciągali w siebie powietrze, obyczajem zapożyczonym z Japonii, obaj pilnie baczyli, czy oparte na podłodze dłonie współbiesiadnika odrywają się nareszcie od maty, czy nie. Czy dlatego, że gospodarz był grzeczniejszy, czy może dlatego poprostu, że był mniej otyły, dość, że ręce eunucha drgnęły wcześniej. Wtedy Kim-ok-kium wyprostował: się dumnie.
— Naje-uasso! (przychodzę!) — powitał gospodarza przybyły.
— Rad jestem widzieć w cichym swym domku tak dostojnego gościa o każdej porze dnia!... Im wcześniej, tem lepiej!
— Spieszyłem się, aby w domu zastać cię, ręko monarchy, gdyż wiedziałem, iż troska o sprawy państwowe, rychło wypłoszy cię z rodzinnego koła!... — odpowiedział eunuch ze słodkim uśmiechem.
Służący wniósł na małej tacce na nóżkach herbatę, owoce, słodycze.
Rozmowa znów potoczyła się na światowe tory nic nieznaczących frazesów.
— Rok obiecuje być dżystym i budowa nowego pałacu wymagać będzie pośpiechu!... — ostrożnie wstawił w gawędę Ni-men-san.
Męska twarz Kim-ok-kiuma spoważniała. Ni-