Uśmiechnął się przebiegle i zajrzał wprost w oczy Kim-ok-kium’owi.
— Przybyła niedawno z południa. Przywiózł ją dziobaty pies Cu-ireni. Podobną jest do kwiatu rozkwitającej gruszy i tańczy nowe tańce zamorskie... Zwie się Ol-soni... A może wasza dostojność słyszała już to imię?
Znowu spojrzał mu w oczy uważnie.
— Nie, nie słyszałem! — zaprzeczył gospodarz, szczerze ździwiony znaczącem spojrzeniem eunucha.
— Tem lepiej! Będziesz sam miał przyjemną niespodziankę. Gdyż cień tej dziewczyny można wprowadzić do pałacu... jedynie... przez twój dom!
Kim-ok-kium podniósł do góry brwi z pewnym niepokojem.
— Wszak zapraszasz zwykle w tej porze do swego zamiejskiego domu cudzoziemców na ucztę z tancerkami... Zaproś niedługo Francuzów albo Amerykanów i zaproś księcia Ni-szon-gi...
Uśmiech przewinął się po ściśniętych wargach gospodarza.
— Imienia Ol-soni nie potrzebujesz przedtem wymieniać.... Poleć tylko zamówienie tancerek twemu słudze, Kim-ho-duri, a Ol-soni będzie, tańczyć na uczcie... Moja w tem głowa!
Kim-ok-kium trochę się skrzywił, ale pomyślawszy, wycedził przeciągle:
Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/45
Ta strona została przepisana.