— Zapewne... zapłaci! Ale my od tej sumy żadnego nie poprosimy procentu!
— W dziesięciu tysiącach królestw świata jeszcze się chyba nie znalazł taki bogacz, coby dobrowolnie biednemu zapłacił.
— Zginąłem wtedy! jęknął Kim-ki. — To zapłata za moją ojcowiznę!.... Zostanę żebrakiem!...
— Zaszła pomyłka! Wyjaśni się i stryj zwróci ci należność z innego źródła...
Chakki potrząsł przecząco miedzianą, siwowłosą głową.
— Nie zapłaci!...
— A podpisałeś akt sprzedaży ziemi?
— Podpisał!... — zachrypiał Chakki.
— To źle!... To bardzo nierozsądnie!... — wyrzekł Kim-bo-remi ze współczuciem. — Cała nadzieja pozostaje w cnocie twego stryja. Ale ostrzegam, że w liście nie powiedziano, zaco się te pieniądze należą!... I nawet nie powiedziano, że to dług, można myśleć, że to podarunek!... Zupełnie nie powiedziano.
Kim-ki stał bezradnie z rękami opuszczonemi i twarzą żałosną. Nikt z rozchodzących się zwolna muń-geków już się z niego nie śmiał. Kilku podeszło doń nawet i, klepiąc po ramieniu, pocieszało:
— Ha! Nie umieraj przed czasem, może się
Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/49
Ta strona została przepisana.