— W ubogiej obecnie ojczyźnie mej długo kwitły nauki i sztuki, stamtąd rozlała się wiedza po całej krainie Cichego Poranku i przyszła tu na zachód.
— Co o tem wiedzieć możesz, niewolnico! — syknęła Czuń-hań.
Ol-soni umilkła, ale powiek nie spuściła; chwilę mierzyły się nieprzyjaznym spojrzeniem, choć w sarnich oczach tancerki więcej malowało się zdziwienia, niż gniewu. Scenę przerwały głosy przy wejściu; to przybyły gospodarz rozmawiał w sieni z muzykantami. Czun-hań niezwłocznie poszła do męża, pokazała mu uczynione przygotowania, poczem usunęła się do kuchni.
W godzinę potem zaczęli zjeżdżać się goście. Pierwszy przybył Amerykanin, sir Arton, wysoki, kościsty brunet, z wygoloną, jak u księdza, twarzą; następnie francuz, mr. d’Artagnon, pulchny, wesoły jegomość z obwisłymi blond wąsami, a z nim jakiś tęgi, przystojny podróżnik, wspaniały, milczący, pełen głębokiego szacunku dla samego siebie i dla wszystkiego, na co raczył zwrócić uwagę.
Kim-ok-kium witał każdego w przedsionku, poczem służba ściągała im buty, a gospodarz wiódł po paru, wyłożonych matami, stopniach do sali, gdzie rozbłysło już elektryczne światło wzdłuż ścian i we wspaniałej rozecie, pośrodku pokoju.
Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/55
Ta strona została przepisana.