Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/57

Ta strona została przepisana.

zwracając się to do jednego, to do drugiego gościa.
— Ależ chyba nie... niewieścia, gdyż dzieci macie huk! — rozśmiał się d’Artagnon.
Gospodarz zawtórował mu hałaśliwie.
Rozmowa toczyła się przeważnie po angielsku, gdyż Kim-ok-kium tym językiem jedynie władał biegle.
Przybył nakoniec i książę Ni-szo-gi z dwoma dworzanami. Książę chudy, mizerny, zaciśnięty w opięty mundur europejski, wydawał się zakłopotanym z własnego tu pobytu. Dworzanie, ubrani w bogate stroje krajowe, szli za nim, jak cienie, zachowując niezmąconą powagę. Nikt z krajowców nie zdejmował kapeluszy i zwierzchniego ubrania, zato wszyscy zrzucili obuwie.
Po zwykłych grzecznościach i powitaniach, rozsiedli się w głębi sali półkolem na ziemi pod ścianą i przed każdym z nich postawiono tackę z ciastkami, słodyczami i maluchną filiżaneczkę gorzkiej herbaty japońskiej.
Gospodarz chodził: od gościa do gościa i przysiadłszy obok na piętach, obyczajem krajowców, gawędził chwil kilka.
— Jest pan, widzę, zwolennikiem Japonii! — wybąknął niespodzianie milczący podróżnik i wskazał ręką na filiżankę z herbatą.
Kim-ok-kium uniósł z lekka brwi.
— O, bynajmniej! Jestem zwolennikiem sta-