trawy, przynoszone przez posługaczy, a przedewszystkiem pilnowały, aby wciąż były pełne małe czarki srebrne do grzanej wódki ryżowej. Pojawiły się niebawem i europejskie kieliszki; wino zamorskie polało się strugą, wreszcie strzeliły korki szampana. Gwar głosów rozbrzmiewał coraz weselej i huczniej, śmiech dziewcząt przecinał go coraz częściej srebrnemi błyskawicami.
Zapach wina, grzanej »suli«, podobnej do rumu, drogiego tytoniu, ostrych przypraw korzennych, mieszał się z perfumami kobiet, z leśnym aromatem drogocennej żywicy, rzucanej od czasu do czasu na węgle, tlejące w rzeźbionych kadzielnicach bronzowych; jednocześnie ciepła noc letnia wlewała przez niedomknięte ściany omdlewającą woń glicynii i magnolii.
Gospodarz tak posadził: swych gości, że prawie każdy z europejczyków miał kolo siebie krajowca, znającego jeden z zamorskich języków. Prócz tego sam wciąż krążył wśród zebranych, ożywiając żartobliwą uwagą lub uprzejmym poczęstunkiem zamierającą wesołość. Panowie z Zachodu puszczali się przez pośredników w coraz ryzykowniejsze żarty z dziewczętami.
Posępny globtrotter, nie mogąc dłużej usiedzieć na klęczkach, wyciągnął się na ziemi, jak długi i gestem zapraszał usługującą mu tancerkę, by uczyniła obok to samo.
Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/59
Ta strona została przepisana.