Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/65

Ta strona została przepisana.

Stanęły nieruchomo w czterech rogach w jednakowych pozach.
Jednocześnie dwie pozostałe, w białych, powłóczystych szatach, zaczęły niezmiernie wolno potoczyste ruchy w takt muzyki.
Był to taniec pięknych, ruchomych posągów z białego marmuru. Cztery barwne postacie zastygłe po rogach, wydawały się wielkimi kwiatami, tryskającymi z posadzki. Co jakiś czas zgodnie, w jednym oka mgnieniu, zmieniały swe pozy, zmieniały barwy i kształty.
Krajowcy z lubością przyglądali się czarującemu widowisku, gdzie każdy gest miał ukryte znaczenie. Nawet europejczycy zdradzali z początku zaciekawienie, ale widowisko trwało dla nich zbyt długo, muzyka wydawała się wrzaskliwą i niezrozumiałą.
— Co to za Wschód! Taki Wschód widywałem w Paryżu i wiedeńskim Überbretl... Nawet lepszy!... Zwykła pantomina z muzyką... — gadał dość głośno globtrotter, zwracając się do Francuza.
— Zapewne, że trochę za długo i trochę za... wolno! — odrzekł ten. — Ale przyzna pan, że tworzy to dość ładne tło spokoju i powagi dla następujących potem ognistych i zmysłowych rozkoszy... Korejczycy, o ile uważałem, czynią to z rozmysłem. Niech pan uzbroi się w cierpliwość, one przyjdą, znam Kim-ok-kium’a. Jest ich wiel-