Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/68

Ta strona została przepisana.

tnie... Ona, wielmożny Panie!... Ona dwa lata już, jak jest wykupiona... przez syna wielmożnego Pana...
— Co?!...
— ...i powiada, że będzie tańczyć jedynie... na osobisty i wyraźny... rozkaz Pana!...
Kim-ok-kium po krótkim namyśle sam udał się do garderoby, gdzie wśród rozrzuconych sukien, kwiatów i płatów jedwabiu, stała oparta o ścianę Ol-soni.
— Czy Wielmożny Pan doprawdy życzy sobie, abym tańczyła ten taniec?
— Musisz tańczyć! Poto tylko zostałaś tu wezwana...
Bolesny skurcz przeleciał jej koło ust.
— Już od dwóch lat nie tańczę tego tańca...
— Żadnych nie przyjmuję wymówek. Powiedziałem ci, że musisz... Rozkazuję!...
W jego gniewnem, surowem spojrzeniu dostrzegła błyski innych drogich oczu i opuściła głowę. — Była tak piękną w swym smutku, że wyraz twarzy Kim-ok-kium’a zmiękł cokolwiek. Lecz nie zmienił żądań; natychmiast odwrócił się i wyszedł.
— Co się stało? Gdzie Ol soni? — pytali goście.
— Ol-soni zaraz będzie tańczyć Dżon-kii-no! — odrzekł wesoło gospodarz.
— Ach, Dżon-kii-no!... Cudownie!