Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/7

Ta strona została przepisana.

— Zostało ci trochę ojcowizny, masz ziemię... ale dzierżawcy obecnie płacą jedynie tym, którzy są w stanie do tego ich zmusić... Płacą sianem, sałatą, rzodkwią, włóknem pokrzywy, bawełną... Tak było od wieków i będzie zawsze, gdyż lud nigdy nie będzie miał pieniędzy. Co poczniesz gdy będziesz stąd daleko, albo gdy mnie stąd przeniosą na inne miejsce? Kto zajmie się odbiorem i sprzedażą należnych ci zbiorów? Przyszło mi do głowy, iż najlepiej, abyś ziemię sprzedał.
Kim-ki podniósł głowę i usiadł.
— Dużo nie dostaniesz, ale nawet nieduża suma gotówki może ci zapewnić powodzenie!... — ciągnął stryjaszek, nie spuszczając zeń oka.
Rzęsy chłopaka zadrgały, ale obyczaj nakazywał mu milczenie.
— Jako opiekun twój i najbliższy krewny mógłbym rozporządzić się twoim majątkiem zgoła bez twej zgody, wiesz o tem dobrze... Jeżeli nie czynię tego, winieneś rozumieć pobudki, płynące z mego dobrego serca, łagodnego usposobienia i pojęcia sprawiedliwości... Cóż mi na to odpowiesz?
— Cokolwiek uczynisz, wiem, że uczynisz dla mego dobra!
Kim-juń-sik ujął w palce prawej ręki koniec brody i odchrząknął.
— A więc zgadzasz się?!... Chodzi obecnie