Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/71

Ta strona została przepisana.

jeno naprzód i oczów nie spuszczał z Ol-soni. Dziewczyna niezmiernie skromna i wdzięczna, zdawała się nie rozumieć, co śpiewa. Gdy w kole jej towarzyszek coraz gwałtowniej wrzały hulaszcze okrzyki, gdy sploty kobiet i mężczyzn stawały się coraz wyuzdańsze, ona z zupełnym spokojem śpiewała:

A więc zrzucam
Mój jedwabny
Pas!...

Rozwiązała swe szkarłatne »obi« i odrzuciła za siebie.
I tak za każdą zwrotką, sztuka po sztuce zwlekała z siebie odzież, pozostając spokojną i uśmiechniętą wśród wieńca rozpasanych towarzyszek.
A miała na sobie kilka szat, wszystkie długie, wszystkie na piersiach rozcięte a coraz piękniejsze, barwniejsze i droższe, im były bliższe ciała.
Wreszcie została w szacie koloru słonecznego dnia, całej zahaftowanej ślicznymi kwiatami, motylami i ptakami, jak cudny krajobraz Japonii...
Wzruszenie odbiło się na twarzy tancerki. Członki jej to mdlały w chwilowym bezruchu, to prężyły i trzepotały się, jak krzak leszczyny, owiany podmuchem nadlatującej burzy... Szata spadła, zgasło światło elektryczne. W czerwonym