Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/79

Ta strona została przepisana.

Chakki aż przysiadł na pościeli.
— Co? Do Kim-non-czi’ego?! Gorszyciela bratającego się z rzeźnikami, szewcami, z aktorami i innym motłochem?!... Do bezwstydnika, żywiącego się mlekiem krowiem?!... Do wichrzyciela, żądającego otwarcia granicy dla cudzoziemców?!... Do lekkomyślnego stronnika przebiegłej Japonii? Nie, panie, lepiej wyprowadź starego Chakki na rynek i sprzedaj zdzieraczowi skóry bydlęcej lub koszykarzowi, niźli masz znieść takie poniżenie twego starodawnego imienia!... Twój ojciec nieboszczyk w grobieby się przewrócił!...
— Milcz, stary! Nic o tem nie wiedziałem!... Niema więc o czem gadać... Trzeba będzie wyrzec się majątku, gdyż powiadają, że Kim-non-czi jest jedyną ucieczką i nadzieją słabych... Co zaś do sprzedaży ciebie, Chakki, to mi tego nigdy nie powtarzaj! Prawda, źle ci jest u takiego pana, jak ja, jedzenie liche i skąpe, kąt ciemny i brudny, ale porzucisz mię wtedy, kiedy sam zechcesz... Wtedy zostanę sam, sam jeden... Nie będę choć widział, jak się poniewierają kości mego starego piastuna... Ach, stary, a takem cieszył się, że będziemy tu żyli, jak króle... Sto phunów dziennie!... Słyszysz, sto phunów dziennie!... A potem zdałbym egzamin, dostał urząd i zrobił cię głównym zarządcą całego mego majątku... Cóż robić? stało się inaczej. Ludzie są jak poszukiwacze żeń-szenia!...