Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/80

Ta strona została przepisana.

Wzruszony Kim-ki również przysiadł na pościeli, niewolnik przyczołgał się do niego i pieszcząc go zgrzybiałemi rękami, szeptał:
— Nie płacz, dziecko! Stary Chakki przypomni stare czasy, przywdzieje pudło z papierosami i słodyczami i pójdzie błąkać się po ulicach stolicy... Może to dać niezły dochód... Sprzedając co dzień towaru za jena, można otrzymać dziesięć phunów zysku... Dobre i to: mieszkanie i jedzenie tymczasem mamy, a może się coś trafi... Szczęście błąka się po ulicach i rzadko samo do domów zagląda... Aby tylko nie zejść ze ścieżki wskazanej przez mędrców i stare obyczaje, aby cierpliwie wytrwać, a Niebo wynagrodzi stałość... Młody jesteś, panie mój, możesz jeszcze zostać ministrem...
Obliczali następnie swe zasoby pieniężne i planowali rozmaite handlowe przedsiębiorstwa... Rozumie się, że wypełniać je mógł jedynie Chakki, gdyż godność szlachcica i nadzieja urzędu nie pozwalały młodemu Kim-ki marzyć o czemś podobnem... Chakki nie dopuszczał podobnych projektów nawet pod rozwagę.
— Nigdy nie pozwolę, póki żyję, aby dziecko mego pana doszło do takiego poniżenia...
Położyli się wreszcie pełni otuchy i rozmaitych planów. Niedługo wszakże Kim ki zerwał się i zawołał na niewolnika:
— Chakki, czy śpisz już?