Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/85

Ta strona została przepisana.

i trzask badyli, łamanych ciężką stopą męską. Widocznie tamtędy w pobliżu przechodziła nieznana mu droga. Zerwał się i ostrożnie podążył w tę stronę. Wkrótce wyszedł na dość szeroką, ale gęsto trawą zarosłą aleję, tuż za okrągłym pagórkiem Mogiły królewskiej. W dali dostrzegł lektykę i domyślił się, że to uchodzi piękna nieznajoma.
Śledzić młode kobiety w Państwie Cichego Poranku, nie należy do rzeczy bezpiecznych. Mimo to Kim-ki poszedł za nimi w oddali, poszedł do samego miasta, choć towarzyszący lektyce chmurny, dziobaty mężczyzna, kilkakroć groźnie się ku niemu obracał.
W bramie miejskiej dowiedział się, że to lektyka Ol-soni, najpiękniejszej z niewolnic.
Od dnia tego wszystko się zmieniło: ogarnęło go znowu pragnienie sławy, odznaczeń, bogactwa, paliła go znowu chęć czynu i pracy. Zasiadł w domu, zabrał się do podręczników ku wielkiej radości wiernego Chakki. Ale nauka szła mu jak z kamienia. Najczęściej w nieobecności niewolnika wyciągał z ukrycia swój maluchny skarb i liczył srebrne monety. Skarb malał, gdyż choć Chakki przynosił od czasu do czasu trochę zarobionych miedziaków, zawsze nie było ich tyle, aby nie potrzebowali dokładać.
Zresztą pieniędzy mieli na ogół tak mało, że marzyć o kupieniu za nie urzędu śmieszną