Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/87

Ta strona została przepisana.

wodów, wyczytanych w starych księgach, pisał śliczne wiersze...
Wszystko to w myśli szło mu, jak z płatka, ale gdy Kim-ho-du-ri spytał go raz przy okazyi: — Cóż, namyśliłeś się, idziesz do Ol-soni, czy nie? — zarumienił się jak zorza i potrząsnął przecząco głową.
— Żałujesz dolara?! Głupcze, jedno spojrzenie jej więcej warte, niż lite srebro, jedno jej słowo więcej waży, niż worek złota. Co znaczy jeden dollar? Sam, nieproszony, dodasz mi drugiego, zobaczysz. Ale śpiesz się, gdyż wkrótce może jej już nikt oglądać nie będzie...
Kim-ki zamyślił się; słyszał już był plotkę na mieście, że tancerkę mają przewieźć do pałacu.
— Dobrze! — rzekł cicho — dam ci... dollara A kiedy?... Czy mogę iść w takiem ubraniu?...
Kim-ho-du-ri obejrzał młodzieńca okiem znawcy.
— Zapewne, byłoby lepiej, gdybyś miał kurtę i szarawary z blado-żółtego jedwabiu, a wierzchnie ubranie z błękitnego, lecz... i tak ujdzie... Ol-soni jest dobra i prosta, w pokojach jej zbierają się ludzie rozmaitych stopni...
Dzień cały chodził Kim-ki jak we mgle, szykując się do tej wizyty.
Kim-bo-remi kiwnął mu przy spotkaniu za chęcająco głową.