Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/88

Ta strona została przepisana.

— Słyszałem, że idziesz!... Idź, idź!... Wierz mi, że on jedynie może ci dopomódz!...
Kim-ki chciał przeczyć, ale bał się, że zdradzi istotne pobudki swej wizyty, mruknął więc jakąś odpowiedź bez sensu i umknął.
Przed wieczorem umył się, przebrał, wetknął za pas nowy kapciuch jedwabny i czekał niecierpliwie na Kim-ho-du-ri...
— Słuchaj, Chakki — tłómaczył się przed wiernym sługą, który, złożywszy w kącie pudło, liczył przy lampie zarobione pieniądze. — Pójdę dziś do pewnej osoby... która pomoże mi... od której zależy los nas obu... Nie będę prosił nikogo, jeżeli prośba będzie uwłaczała mej godności... przecież znasz mię, stary... Ale, doprawdy, nie wiem, dlaczego nie mam opowiedzieć mojej sprawy osobie... ludziom... sprawiedliwym i czułym...
— Więc idziesz do tej... tancerki?!... — zawołał z przerażeniem niewolnik. — Ależ tam gniazdo wichrzycieli i bezbożników! Słyszałem dziś na targu, że mają ją wypędzić z miasta... Nie wiesz pewnie o tem, że Kim-ok-kium z powodu tej dziewki odesłał starą swą żonę z powrotem, do krewnych i że ród Miń burzy się z powodu tej nowej obelgi...
— To nie prawda, stary! Ty wiesz, co się dzieje na ulicy, a ja wiem, co się dzieje tutaj!... Pani Miń istotnie wyjechała do rodziny na ży-