Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/9

Ta strona została przepisana.

póki nie masz syna, jest ona moją własnością... Ale nie bój się, zapłacę ci! Przecie jesteś moim synowcem... Dam ci...
Nałożył fajeczkę tytoniem i łaskawie podsunął Kim-ki swój jasno-zielony kapciuch. Czas jakiś palili obaj w głębokiem milczeniu.
— Musisz przyzwoicie wystąpić w Seulu, ofiarować ładny podarunek Kim-ok-kiumowi, opłacić egzaminatorów, patent, musisz dać podarunki urzędnikom w ministeryum, gdzie będziesz się starał o miejsce... Musisz drogę odbyć konno i stanąć w stolicy w przyzwoitym hotelu, gdyż inaczej wszystko ci pójdzie o wiele trudniej. Wiesz co, niech stracę, ale dam ci pięć tysięcy srebrnych jenów japońskich, gdyż mniej nie wystarczy ci...
Kim-ki nic nie odrzekł, ale żal mu nagle ścisnął serce. Ee...e Więc to zaraz, za chwilę ma się wyrzec starego domu na wzgórku pod olbrzymimi kasztanami, rzeczki bulkokącej nieopodal w głębokim jarze, omszałej, dobrze znanej ryżowej tłuczki pod słomianą strzechą, cmentarzyska ojców, dokąd rodzina cała urządzała sobie wesołe wycieczki... A Sim-czen?... Co się z nią stanie?
— A Sim-czen? — spytał nieśmiało.
— Co? Sim-czen?!... Sim-czen zostanie dalej u swego ojca! Przecież żałoba nie skończyła się jeszcze, więc nie weźmiesz jej z sobą. Zresztą w stolicy trudno dać sobie radę z młodą żoną...