Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/93

Ta strona została przepisana.

Ko-uöń... Student... Przyszła chluba krainy Cichego Poranku... Ma niezmierne posiadłości w okolicach Gór Dyamentowych, gdzie kopią złoto i gdzie w zacisznych dolinach rosną całe lasy droższego od złota żeń-szenia...
Kim-ki słuchał ze zdumieniem tych słów, ale płynęły tak szybko, że nie zdążał im zaprzeczać... Grzana »suli« zrobiła tymczasem swoje, przyjemna, marzycielska mgła zasunęła mu myśli... Zaczynał wierzyć, że niebawem stanie się wszystko, o czem opowiadał towarzysz...
— Tak, tak, ziemia nasza nieurodzajna, ale zawiera ukochane przez cudzoziemców złoto!.. — gadał ośmielony.
— Postaramy się, aby wszystko ono zostało na miejscu... — wtrącił ktoś z gości.
— Jak woda do nizin wilgotnych, jak ogień do miejsc suchych, jak chmury do smoka, a nawałnica do tygrysa, jak miliardy myśli do mędrca, tak my wszyscy dążymy do ciebie, boska Ol-soni!... — zadeklamował inny.
Tancerka przerwała rozmowę z opartym o ścianę, w jedwab odzianym młodzieńcem i wdzięcznym ruchem przesunęła się do biesiadników, coraz ściślejszym wieńcem otaczających przybyłych. Wielu z nich już jadło z nimi poufale. Rozsunęli się przed nią. Kim-ki, choć oczy miał opuszczone i tuman w głowie, odgadł jej blizkość po upajającym zapachu perfum europejskich, odczuł ją po