Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/96

Ta strona została przepisana.

od ślicznej, niedostępnej twarzy kobiety... Dopiero, gdy pod koniec pieśni, oczy jej, utkwione we drzwi, rozbłysły nagle niezwykłem szczęściem, nie mógł się wstrzymać i, wbrew obyczajom, obejrzał się za siebie.
Na progu stał rycerz; twarz miał smagłą, bez zarostu, bystre, płomienne oczy, nos prosty z rozdętemi nozdrzami, usta małe i zaciśnięte. Kim-ki poznał go odrazu, choć tym razem miał na sobie nie tygrysią skórę, ale zwykłą odzież osoby z wyższych sfer — szaro-niebieski kontusz jedwabny z szerokimi rękawami a z wierzchu czarny żupan bez rękawów. Na głowie zwykły, okrągły szlachecki cylinder z czarnego włosia, przywiązany pod brodą wstążkami.
— Naje-uasso!
— Cidan-chao! — powitali go wszyscy, wznosząc zaciśnięte pięści ku głowom.
Kim-ho-du-ri pociągnął zmieszanego Kim-ki za rękaw.
— Usuń się, to on!
— Kto?
— Kim-non-czi!
Kim-ki o mało nie krzyknął.
Oczy przybyłego wyróżniły natychmiast jego młodą, wzruszoną twarz z pośród biesiadników i spoczęły na niej badawczo.
— Kto jesteś, młodzieńcze? Znam cię skądciś! — spytał, siadając obok tancerki.