Strona:Wacław Sieroszewski - Ol-Soni Kisań.djvu/97

Ta strona została przepisana.

— Widziałem cię, panie, w klasztorze »Królewskiego uśmiechu «!...
— W klasztorze »Królewskiego uśmiechu«?... Aż tak daleko?! — szepnął Kim-ho-du-ri.
Kim-non-czi obrzucił go wyniosłem spojrzeniem i, jakby nie słysząc odpowiedzi, ciągnął dalej swobodnie.
— Zresztą, może to było bardzo dawno... w jakiem poprzedniem wcieleniu... W duszy ludzkiej marzenia, przywidzenia, wspomnienia mieszają się z rzeczywistością, jak w półśnie... Nawet mędrzec nieraz nie jest w stanie przeprowadzić granicy, gdzie kończy się życie a zaczyna marzenie. Tułamy się od jednego do drugiego brzegu przepaści w wiecznej tęsknocie, jak listek zrzucony z wysokiego urwiska!...

— Pragnę odjechać, a przecież wciąż wracam,
Słońce zaszło, rży rumak niecierpliwie...
Czyż istotnie pożegnać muszę wszystko?...

zadeklamował młody korejczyk w jedwabiach.
— Więc jesteś studentem? — zwrócił się znowu Kim-non-czi do Kim-ki’ego.
— Nie jestem jeszcze studentem, dopiero przyjechałem zdawać egzamin...
— Poco?
Kim-ki szeroko otworzył oczy, wśród gości powstał lekki ruch.
— Wszystko, co kiedyś było dobre, z czasem