Strona:Wacław Sieroszewski - Polowanie na reny.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

jąc się, po przejrzystym zielonawym lodzie. Spod nóg im przeglądały długie zwoje wodorośli. Broń i cały rynsztunek myśliwców, dobrze dopasowane do ciał, nie ruszały się, nie brzęczały, więc posuwali się cicho, jak widma. Czasem w ciemnej głębi pod nimi zapalił się cały snop iskier chyżo uchodzącego stada spłoszonych rybek; niekiedy tuż pod nogami spostrzegali potworne głowy wodnych olbrzymów: kamienne czoła, rozdziawione pyski, tarcze oskrzeli, ruszające się w miarowym oddechu, i okrągłe bursztynowe oczy, utkwione w nich z niezmiernym zdziwieniem. Pan Jan groził im pięścią, a one leniwo ruszały czerwonymi płetwami, obracały się doń ogonem i nikły w lesie wodnych porostów. Długo po tym lilie i rzęsy, potrącone przez