Strona:Wacław Sieroszewski - Polowanie na reny.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

„A dlaczego?“ „Bo to... nie po warsiawsku!“ Rozśmiał się, nalał mi drugi kieliszek. „Zuch jesteś“, powiada, „kiedy co zabijesz, przynieś mi...“ Zaniosę mu cietrzewia. Lubi mię i dobrze zapłaci... A wygnać mię bez przysięgi ze stróżostwa musiał, bo na to jest naczelnikiem. Na to postawion, żeby skłaniał w swoją stronę, ale człowiek wolen albo nie wolen podłość zrobić... Co się pan tak zamyślił?... Pan nie słyszy?!...
Krasuski patrzał na śmiejąca się pod nimi w słońcu dolinę. Gęsty, pożółkły brzeźniak pozłacał jej boki, wyżej piętrzyły się porudziałe modrzewie, a dnem samym szła ciemna pręga olszniaku i łoziny. Tu i ówdzie krwawiły purpurowe plamy głogów i dzikiej myliny, a wszystko zamykała