Strona:Wacław Sieroszewski - Polowanie na reny.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

naście sążni zacios na drzewie... Zapamiętałem to i jednego dnia, kiedy mi już bardzo dokuczyła tęsknota, wyczekałem, jak sobie Jakuci do roboty poszli i po tej drodze machnąłem prościuteńko. Przeszedłem wiorst kilka, widzę, znowu łąka, jak moja, pośrodku stoi jurta. Miarkuję, czy wejść do niej, czy nie, aż tu wychodzi z jurty Franek Łoźniak, towarzysz! Ażem krzyknął z zadziwienia, tak blisko ode mnie był, a nie wiedziałem. On też ucieszył się bardzo. Rozmówiliśmy się. Ten sam ma kłopot, co i ja. Posobie nie przychodzi. Jakuty dokuczają, ochłapami karmią, robić nic nie dają, chodzić dalej, jak na brzeg lasu, nie pozwalają, a że Franek był ode mnie dobrzejszy, to mu nawet wymyślają. Wtedy rozgniewałem się. Kiedy