Strona:Wacław Sieroszewski - Polowanie na reny.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

Po chwili czerwony płomień oświecił fantastycznie białe wnętrze jamy i uwijających się w niej ludzi; przyniesiono z sanek worki z zapasami żywności, naczynia, pościel: w kopcącym smolistym dymie, nisko na drążku zawisł kociołek i czajnik, pełen białego śniegu, a ludzie w oczekiwaniu wieczerzy siedli półkolem na zasłanych niedźwiedzimi i reniferowymi skórami gałązkach.
— Co to jutro będzie! Ach, gdyby ta noc już minęła, gdyby to był poranek! — szepnął Foka, spoglądając w górę na niebo, migocące poprzez nagie konary drzew nad ich nie mającą dachu śniegową chałupką.
— Poranek?... Prędkiś!... A spać?..
— A jutro, cóż ma być?
— Nic nie będzie, niebo się nie obali.