Strona:Wacław Sieroszewski - Polowanie na reny.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

daliśmy się na czaty. Noc była dogodna, ciemna, chmurna — ręki wyciąggniętej nie dojrzysz. Wietrzyk powiewał od brzegu. Siedzieliśmy: ja na wodzie chowam się w czółenku, w trawie, a Długi opodal na ziemi w krzakach. Czekamy, czekamy.... długo! bardzo długo! Już mi nawet dokuczyło! Nagle słyszę: człapie, ale jakoś dziwacznie. Myślałem, że to Długi, znacie go — trzpiot! Ale nie: widzę — idzie zwierz!... Czarny, ogromny, niby łoś!... W wodę nie poszedł, a tylko stanął u brzegu i chłepce i coś jakby nie na „dzikusa“ wygląda... Lecz noc była ciemna — nie widzę. To niby rogów nie ma, to znów ma, to niby „dzikus“, to niby coś innego. I boję się, że zdobycz ujdzie, i znów rozważam... A tymczasem powoluchnu podpływam coraz bliżej i