Strona:Wacław Sieroszewski - Polowanie na reny.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

musiał jeszcze czuwać, aby psom zgotować strawę i nakarmić je.
Podwinąwszy po tatarsku nogi, siedzieli spory kawał czasu, słuchając łagodnego grania kipiącej w kociołku wody. Cicho potrzaskiwało palące się drzewo, cicho chrapali śpiący obok, naciągnąwszy na głowy futrzane kołdry, a głosy te, miękkie, niepewne, to milknące, to niespodzianie wzmagające się, nabierały niezwykłej wyrazistości wśród grobowej ciszy otaczającej ich pustyni, zarówno jak pokrywająca ją ciemność uwydatniała blaski palącego się obok ogniska. Nieświadomość tego, co się dzieje, tam, może blisko, ale po za kresem świetlanego koła, którego właścicielami się czuli, tam, w tych ogromnych, nieznanych przestrzeniach powietrza, śniegu i lasu, ob-