Strona:Wacław Sieroszewski - Polowanie na reny.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

śniegi jeszcze obciążały las; przejrzysty, zlekka kołyszący się tuman poranku nadawał białym konturom jego lotność i nikłość z chmur urobionych obrazów. W miarę, jak dniało, ta chmurna głębia nasiąkała perłową światłością, jak wata wodą. Na tym tle ciemne postacie myśliwych malowały się coraz dobitniej; to też oni, czując, jak różnią się od otoczenia, jak łatwo ich zauważyć, szli coraz wolniej posuwali się coraz ostrożniej. Nagle Dżianha zatrzymał się i niecierpliwym ruchem ręki dał znak, aby stanęli. Zamarli, tłumiąc oddech, w pozach, w jakich zastał ich ten nakaz, i tylko chciwe spojrzenia rozgorzałych oczu puścili we wskazanym kierunku. Nic nie ujrzeli z początku prócz śniegu, mgły i sęków, sieć szarych zarośli, przed