Strona:Wacław Sieroszewski - Polowanie na reny.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

przeszkadzali mu w tym sunący z obu stron bracia, strasząc go i najeżdżając. Tymczasem Foka, rączy i podniecony, nadbiegał z gotowym łukiem i strzałami w ręku, i byłby może położył zwierza, gdyby ten, natrafiwszy przypadkiem na silniej zmarzniętą płaszczyznę, nie był pomknął z chyżością błyskawicy i znikł nagle z przed oczu myśliwych. Trzask łamiących się zarośli objaśnił, gdzie im się podział. Pośpieszyli więc w tym kierunku, pełni obawy, że zwierz wydobędzie się na swe poprzednie ślady, a biegając dokoła zostanie dla nich stracony. Ale ren zapadł się znowu — skakał, zrywał się, rzucał po lesie jak szalony, zaczepiając o gałęzie i sęki, zrzucając z nich całe obłoki śnieżystej kurzawy. Doścignęli go bez trudu. Foka roznamiętniony,