Strona:Wacław Sieroszewski - Polowanie na reny.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

wała łąkę. Drzewa, krzewy, stogi wystrzelały zeń, niby ciemne wyspy, a w dali pas lasu czerniał, niby brzeg. Nad mgłą wisiały przejrzyste obszary zimnego, wysrebrzonego brzaskiem powietrza, zamknięte szafirową kopułą nieba z kruszynkami pobladłych gwiazd. Wschód zwolna rozpalał się szkarłatną zorzą o złocistym podbiciu. Ale blask jego jeszcze mało gdzie przeniknął. Na górach, po wądołach i jarach tuliły się szare resztki nocy, przedmioty nie rzucały jeszcze cienia, i okolica leżała bez dźwięku i ruchu, niby istota budząca się ze snu, która już oczy szeroko otwarła, ale której nie opuściły senne marzenia.
Dróżką suchą i podmarzłą wyszli myśliwcy na jezioro i pobiegli, ślizga-