Strona:Wacław Sieroszewski - Polowanie na reny.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

wyrwał się z grząskich więzów. Rozpoczęła się znowu straszna gonitwa, ale zwierz był już znużony, biegł powoli, więc ścigający zbliżali się coraz bardziej. Jak dwa psy gończe, z obu stron biegli za nim bracia: Dżianha na lewo, Ujbanczyk na prawo, od czasu do czasu wypuszczając strzały; z tyłu zaś porzuciwszy łuk, sajdak, nawet czapkę i rękawicę, dziko wyjąc, leciał Foka z nożem w ręce. Ścigany zwierz raz po raz zerkał po za siebie krwawymi, wybiegłymi z orbit oczyma, a kiedy jękła cięciwa, za każdym razem kulił się i przyśpieszał kroku. Wskutek tego nie zmniejszała się ani powiększała przestrzeń, dzielącą łowców od zdobywcy. Ludzie też poczynali się nużyć; twarze ich pobladły, członki skostniały, oddech stał się krótki, syczący,