Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

pomniałem, jak było na imię ojcu Wichlickiego, a muszę pisać raport. Państwo, zdaje się, byliście z nim w zażyłości. Leżał u was chory... Oj, oj, panie Jerzy, zgubią pana kiedy te polowania. My wszystko wiemy... Ale, właściwie powiedziawszy, pocoście przyjechali, jeśli można zapytać?...
— Rozumie się, że można. Chcemy się dostać do niego.
Urzędnik wzruszył ramionami.
— Chyba anioł na skrzydłach przeleci!... Byłem tam dziś. Wąwóz zawalony do szczytu. A skały tak prostopadłe i wysokie, że patrzącemu w górę czapka spada z głowy. Kamienie wciąż jeszcze się sypią... Gdyby można było, niech mi państwo wierzą, nie siedziałbym tutaj! Chcą iść! — zwrócił się sarkastycznie do księcia, który siedział opodal wsparty na szabli.
Propał! — odpowiedział książę krótko i poważnie pogładził szpakowatą brodę.
Podano barani „szaszłyk“, upieczony w ich oczach nad ogniskiem, i wino czerwone. Jurek nie dał się zbić z tropu rozpaczliwym wstępem i powoli, przy kolacji, to przez księcia, to przez „czapara“ tłumacza, wypytywał się obecnych o szczegóły zawalenia, długość i kierunek wąwozu. Odpowiadali mu, zdziwieni jego znajomością nazw i położenia niektórych szczytów i przełęczy. Okazało się, że do zamkniętego przesmyku było jeszcze jedno przejście szczytami od strony lodowców Risztau. Ale trzeba było górę okrążyć, wejść na nią z innej strony, a potym brzegiem przepaści, na