Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

Droga odtąd poszła już prosto na dół, ale nie wydała im się przykrą, gdyż, jakkolwiek stroma, porosła była krzewami i lasem bukowym; oko więc i noga miały się na czym zatrzymać. Do buków przyłączyły się rychło graby, cisy, dęby i leszczyna, zmieszana z dereniem. Owionęło ich gorące, znanemi woniami nasycone powietrze dolin, i piersiom ich, nawykłym już do świeżego powietrza wyżyn, wydało się duszno. Pnącze, winna latorośl, powiewny chmiel i bluszcz ciemny gęsto były rozwieszone na coraz potężniej w górę strzelających pniach i konarach. Gaje włoskich orzechów, słodkich kasztanów, morw i drzew owocowych swym zapachem, kształtami i rozmaitością uliścienia łagodziły ponurą jednostajność górnej, aż tutaj spływającej puszczy. Na drożynach dawały się spostrzegać ślady blizkiej sadyby ludzkiej: kał bydląt i pnie drzew ściętych.
Wkrótce usłyszeli szczekanie psa i wjechali niespodzianie na małą wśród lasu polankę. Na wzgórku, wpół zakryta zielonemi wstęgami wysoko wyrosłej kukurydzy, stała „sakla“, zbudowana z białego wapienia. Przewodnik zatrzymał się u wrót ogrodzenia, zeskoczył z konia i krzyknął. We drzwiach ukazała się kobieta wysoka, zgrabna i cała biało odziana. Na widok obcych mężczyzn cofnęła się, nasuwając pośpiesznie na twarz, po same oczy, koniec chustki, zawiązanej na głowie. Odpowiedziała jednak, poczym przewodnik spokojnie usiadł pod płotem.
— Mużik nie tu... my sidi... on chodi... — rzekł do Heleny zepsutą ruszczyzną.