Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

Siedzieli długo, czekając na gospodarza, nie zdejmując siodeł, ani juków. Gdy przyszedł nakoniec, nietylko przyjął ich uprzejmie, rozmówiwszy się poprzednio z przewodnikiem, lecz zgodził się nawet dopilnować koni, gdyż dalszą drogę mieli już odbyć piechotą.
Nazajutrz wyruszyli o świcie, mając na plecach dobrze wyładowane worki, a broń w ręku. Nawet Helenie dano mały tłumoczek, a zamiast karabina mocny, okuty kij. Wkraczali w obszary mało znane, dzikie i zupełnie bezludne. Przewodnik mówił, że był tu kilka razy; Jurek też przed kilku laty polował tu na żerany, ale obaj w wyborze drogi kierowali się więcej instynktem, niż pamięcią. Z początku jaką taką wskazówkę dawały nadcięte zeschłe gałęzie i stare zarosłe „zaciosy“ na drzewach; ale i te wkrótce znikły. Coraz częściej musieli przedzierać się przez las niebotyczny, bez śladu drogi, siekąc kindżałami pnącze, tamujące przejście. Gorszej, zdawało się, nie mogło być przeprawy: jeżyny, kolące głogi, złomy zębate, gęste, splątane krzewy, nagie opoki. Jednakże, gdy stanęli u stóp pierwszego, wydętego jak bania garbu, Jurek rzekł łagodnie:
— Widzisz, Helu, jak przykrym będzie wejście!... Może wrócisz i zaczekasz na nas w sakli?...
Dziewczyna przecząco potrząsnęła głową.
Wypocząwszy krótko, zaczęli wdzierać się, przytrzymując za krzewy i trawę ostrą, ślizką, która zwykle rośnie na kamienistych gruntach. Miejscami było tak stromo, że szli prawie na czworakach. Często zastępowały im drogę wielkie, ostre szczereki gła-