Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

Jurek był pewien, że to nastąpić musi, więc nie nalegał.
Dziewczyna jednak, mimo bladości i ciężkiego oddechu, trzymała się dzielnie.
Słońce stało już wysoko; nad przepaściami i dolinami unosił się niebieskawy dymek skwarnego dnia; w powietrzu, które drgało i falowało, upalne strugi zwolna przepływały ku górze. Podróżnym, mimo leśnego cienia, gorąco dawało się we znaki. Pot oblewał ich strumieniami i w postaci wielkich czarnych plam występował na wierzchniej odzieży; pragnienie paliło im usta, a nie mieli go czym ugasić, gdyż zdroje rzadkie są tu na szczytach. „Kolega z przyrody“, nie mogąc się powstrzymać, pił brunatną, obrzydliwą, robactwa pełną wodę, która stała we wgłębieniach poczwarnie wygiętych korzeni olbrzymich buków lub dębów.
Gdy stanęli na pierwszym popasie, Helena i student padli wyczerpani na gołą ziemię i zasnęli w jednej chwili. Jurek rozpalał ognisko, a Swanet z kociołkiem w ręku spuścił się na dno przepaści po wodę.
Droga była już odtąd łatwiejsza, choć w dalszym ciągu podnosiła się i spuszczała po ogromnych zębach grzebienia, które jednak nie miały już tej stromości i nie były tak długie.
Swanet nawoływał do pośpiechu, wodę obiecując dopiero na noclegu. Po drodze ogarnęła ich chmura, idąca od Risztau, i drobny rzęsisty deszcz zlał ich do nitki. Nie zatrzymali się jednak. Jurek pocieszał ich, że to zwykły „deszcz górski“, po któ-