wyrywał się jęk stłumiony, a wypukła pierś drgała boleśnie, ale ruchy nie traciły miarowej szybkości.
— Zuch, zuch — chwalił wówczas Szymon. — Na co to jednak o kamienie stukać?
— Przestań raz — złościł się Jurek.
Obaj musieli dobrze mięśnie wyciągać, aby się nie dać dziewczynie wyprzedzić. Szymon w chwilach wypoczynku nad czymś rozmyślał, na dziewczynę patrzał, oczy mrużył i był ogromnie wesół.
— No, teraz już warta Risztau!... Weźmiemy ją... Spójrz-no tylko!... — mówił do brata, gdy w południe szli na obiad.
Dziewczyna, uśmiechając się, odgarniała włosy z pałającej twarzy i chowała je pod białą chustkę. Jurek udawał, że patrzy w przeciwną stronę; Szymon, aby przerwać przykre milczenie, zaczął śpiewać:
ale sfałszował, jak zawsze, i umilkł.
Na ganeczku nakrywająca do stołu Justyna obrzuciła nadchodzących uważnym spojrzeniem. Pani Strasiewiczowa siedziała już na swym miejscu i robiła pończochę, spuściwszy okulary na koniec nosa. Helena poszła umyć twarz i ręce; Szymon popatrzał też na swe zapylone dłonie, ale po krótkim wahaniu rzekł, uśmiechając się filuternie:
— Proch jesteś i w proch się obrócisz!
Ułamał kawał chleba, posypał go solą i zaczął jeść, aż mu chrupało w białych zębach. Jurek, jak siadł, tak ani się ruszył i na swoim postawił: cały