Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

obiad im skwasił. Pod koniec, nie czekając na herbatę, wstał i wyszedł.
— Co mu się stało? — spytała matka Heleny.
— Nie wiem.
— Mama ani się domyśla, jak ta dziewczyna dołki kopać umie! — zażartował Szymon.
Helena podniosła nań oczy; wargi jej zadrżały, ale milczała. Justyna wychyliła się z za samowaru i wyciągnęła rękę po pustą szklankę Szymona.
— Doprawdy, doskonała z niej robotnica... — mówił dalej zupełnie już poważnie.
— Lepiejby zrobiła, żeby została w domu — odezwała się Strasiewiczowa, poruszając drutami z wzrastającą szybkością.
— Nie widzę powodu — odburknął starszy syn.
Helena, dotknięta zachowaniem się Jurka, była wdzięczna Szymonowi, że ją podtrzymał. Jurek już się nie pokazał; znaleźli go w polu, kopiącego zawzięcie grządki. Szymon w milczeniu zabrał się do roboty, ale Hela nie mogła znaleźć motyki. Zmieszana obeszła pole, przejrzała wszystkie kąty.
— Jurek, oddaj motykę! — rzekła wreszcie, zwracając się do chłopca. — Doprawdy, nie rozumiem, o co ci idzie...
Jurek milczał, jak gdyby jej nie słyszał.
— Motykę... oddaj motykę!... — mówiła, idąc za nim. — Nie jestem dziecko, żebyś mię tak traktował. Cóż to za opieka?...
— Oddaj!... Cóż to za żarty cię napadły!... — fuknął nań Szymon.
Chłopak tylko spojrzał na nich i usta mocniej