zapatrzeni w wodę pozornie nieruchomą, na której powierzchnię kiedyniekiedy tylko w różnych miejscach wypływały bąble, a źdźbła trawy, patyki i piana od wydętego środka leniwo dążyły ku brzegom. Rozsiany blask słońca, zakrytego przez urwiska, słabo odbijał się w toni mętnej i zapylonej.
— Pół stopy... dwie i pół stopy na dobę. Mamy zapasu na pięć dni... — rzekł Wichlicki, uważnie obejrzawszy znaki. — Co myślisz, Selimie, jak prędko z aułu mogli dać znać o wypadku?
— Myślę, panie, że nie śpieszyli się bardzo...
Wichlicki odwrócił głowę i znowu umilkli na długo.
Pociemniały szare skały, ściemniło się niebo nad niemi, zorza purpurową światłością zalała wąwóz i krwawo zabarwiła jezioro. Muzułmanin zdjął beszmet, starannie rozpostarł go na brzegu, poczym, rozzuwszy się, stanął na nim i zaczął modlić się, z twarzą zwróconą ku wschodowi. Klękał, szeptał, bił czołem, wstawał i miedzianą twarz z niemą prośbą wznosił do góry. Wichlicki rzucił się na stos mchu i patrzał na blado migocące nad skałami gwiazdy.
Z zachodem słońca blizkość lodowca silniej czuć się dała; powiał chłód przejmujący, a nad powierzchnią wody zaczęły snuć się siwe opary, zaczęły one wykwitać ze szczelin skalnych, drobnemi obłoczkami staczać się ze szczytów. Wkrótce cały spód wąwozu zatonął w mlecznej ich białości; tylko niebo nad niemi pozostało szafirowe, iskrzące się i czyste.
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.