Wichlicki siadł bliżej ognia, obok Selima.
— Czy ty masz tam kogo w górach, Selimie? — zapytał Czerkiesa.
— Nie mam nikogo, panie. Bracia moi zginęli na wojnie. Ród mój wyszedł do Turcji. Sam zostałem jak wilk i nikt się o mnie troszczyć nie będzie... Prędzej o tobie wspomną twoi rodacy z podgórza.
Twarz Wichlickiego gorącym pokryła się rumieńcem.
— Nie zrozumiałeś mię, Selimie. Pytam o innych, o tych, co pomóc nie mogą, a będą płakali po tobie!
— O tak! Mam żonę i kilkoro dzieci.
— Wiesz co, Selimie, ty mię tu zostaw! Przeszkadzam ci, jestem niezręczny... chowałem się w miastach... Sam wydostaniesz się może... Wtedy pójdziesz...
— Nie kończ, panie! Nie godzi się słuchać!... Czerkies nie porzuci towarzysza... Byłeś mi w drodze nie panem, lecz przyjacielem... Zresztą wydostać się stąd niepodobna... Bóg widać chce, abyśmy tu obaj zginęli.
— Poco mówić o zgonie?... Jeszcze czas... mamy broń, żywność, ogień... Jeszcze wody może zacząć ubywać... Myślałem, że zamiast siedzieć bezczynnie, będziesz wolał... A dla mnie wszystko jedno... nawet wolałbym umrzeć sam... Możeby ci się udało ludzi sprowadzić.
— Sześć dni czasu trwałaby droga... Nie mam jedzenia, odzieży... Trzebaby było iść przez lody...
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.