Sam powiedziałeś, że przybór wody zostawia nam tylko pięć dni czasu... Zresztą wyjścia stąd niema... Sam próbowałeś... Niech się stanie, jak Bóg postanowił...Ty, panie, trzęsiesz głową... Ty, widziałem, nie modlisz się nigdy... Wasz Bóg to przecie także Bóg!...
— Wierzę tylko w ludzi, Selimie. Tak się stało...
Zamilkli.
— Ludzie daleko, nie usłyszą, Bóg pokazał potęgę swoją!... — posępnie mruknął muzułmanin. — Nikt się zresztą nie odważy... chyba Jurek...
— Jurek nie przyjdzie — rzekł cicho Wichlicki.
— Widzisz! Więc poddać się trzeba woli Boga... Gdyby choć pochowali nas!... Wszak twoi możni naczelnicy szukać cię będą?...
Wichlicki nie odpowiedział. Nic go to nie obchodziło, co się stanie potym, gdy ich woda zaleje. Wątpił, czy „naczelnicy“ troszczyć się o niego będą... Pożałują może, pogadają i koniec... Ale nie uważał za właściwe mówić o tym Selimowi, a chcąc przerwać rozmowę, która na drażliwe zaczęła wchodzić tory, udał, że śpi. Nie zasnął jednak, a gdy po pewnym czasie poszedł obejrzeć stopień przyboru, zauważył, że Selim podniósł też głowę i powiódł za nim błyszczącemi oczyma.
Kiwnął mu głową i w milczeniu położył się na wilgotnym posłaniu.
Mglisty poranek rozwidnił wąwóz. Skały, woda — wszystko było tosamo, tylko brzegu mniej mieli przed sobą. Chmury, płynące nizko, czepiały się krawędzi urwisk, strzępy ich w kłębach staczały się
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.