aż na dół. Woda cicha, szara lizała kamienie drobnemi falami. Selim leżał nawznak, bez ruchu, a Wichlicki, z głową wspartą na ręku, biegł wzrokiem za drobnemi karbami wód, wpatrywał się w migotliwą łuskę potwora, bez wytchnienia pożerającego im z pod nóg ziemię. Chwilami wyobrażał sobie, jak te fale będą lizały i kołysały jego ciało i Selima, opiłe, martwe, zimne trupy, jak oni będą się stukali głowami o skały, i ogarniało go wówczas uczucie niepohamowanego wstrętu, dzikiej, przejmującej grozy... Nie rozpaczał, nie buntował się... wiedział, że musi umrzeć, a to musi jak stal płytka przecinało wszelkie rozumowanie, wszelkie żałości. Ciążyła mu jednak bezczynność, rojem obsiadały myśli, boleśniejsze niż śmierć... Wolałby ginąć w walce, w szamotaniu się... Jeśli przekona się, że niema już nadziei, rzuci się i popłynie...
— Opowiedz co, Selimie!... Opowiedz, jak byłeś na wojnie... Skąd jesteś, gdzie mieszkasz? kto są twoi?... Wszak ja o tym nic nie wiem... nic mi nigdy nie mówiłeś...
— Nie pytałeś, panie! — odrzekł Czerkies, a Wichlickiego przykro dotknął ten łagodny wyrzut. — Jestem stary i stare to dzieje, mało komu znane; tobie jednak, panie, opowiem je przed śmiercią. Kiedyś siedział w miasteczku, zauważyłeś pewnie na południu duże góry, pokryte lodowemi szczytami. Stamtąd jestem. Nie w górze jednak wśród kamieni mieliśmy nasz auł, lecz w dole, wśród lasów, gdzie rosną słodkie kasztany, orzechy i wino dojrzewa... Mój ojciec był rycerzem, „uzdeniem“, miał dużo
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.