Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

nie zasnąć: kurczył się, zbierał w sobie, skupiał ciepło i chwilami zapadał w odrętwienie, pełne widziadeł, z którego budził się jeszcze bardziej rozbity, chory, z utęsknieniem wyglądający słońca. Oblegały go roje myśli, które za dnia umiał tłumić. Widział to, „czego już nie ujrzy“. Widział Helenę spłakaną, rozżaloną, i matkę pogrążoną w boleści... Ręce ku nim wyciągał i wołał głosem wewnętrznym:
— Przebaczcie!
Serce mu pękało, całą istotą buntował się przeciw gwałtowi, zwolna spełniającemu się nad niemi... Helena młoda — myślał — pocieszy się! Nikt ją już więcej może nie spróbuje wyprowadzić w świat szerszy... zostanie tutaj... Wyjdzie za Szymona... ale nieraz jeszcze się uśmiechnie... Nie! byle nie za Szymona!... Niechby wyszła za Jurka!... Ale matka... matka!... Dla niej zgon jego wniwecz obróci dwadzieścia ośm lat pracy i troski... Miała jego jednego, a teraz zupełną będzie sierotą!...
Gdybyż choć zostawił co po sobie! Jaką wielką pracę, jaki ślad! Taka kobieta, jak jego matka, zniosłaby cios mężniej... Ale on nie zostawił nic, nic... prócz pensji, którą być może wyznaczy jej Towarzystwo... Dotychczas wznosił tylko fundament... W uniwersytecie żył odosobniony, zdobywał wiedzę... potym walczył o majątek, stanowisko... Choć go mieli za zimnego, oschłego praktyka, kochał jednak to, co inni kochali, tylko po swojemu... A choć milczał, nieraz burza w nim wrzała...
— Bo zaleliby mię, zaleli, jak teraz te fale za-