zacisnął. Helena postała chwilę, popatrzała na jego twarz pociemniałą od tłumionego gniewu i odwróciła się ze łzami w oczach. Szymon przypatrywał się jej ciekawie.
— Dobrze więc... — szepnęła i odeszła ku domowi.
— Jeśli motyki natychmiast nie oddasz, to ja odejdę i nie pójdziesz na polowanie! — zawołał gniewnie Szymon. — Zacoś ją obraził?... Zawsze tak!... Zapominasz, że ona sierota!... Helu! Helu!... wróć się, weź moją!... — wołał za oddalającą się.
Ale dziewczyna nie słuchała go, a choć ją dopędził i długo przekładał, nie wróciła na pole; więc i on poszedł za nią. Jurek został sam i pracował dalej gorączkowo. Postanowił nie wracać do domu, póki nie skończy wszystkiego; potym weźmie broń i pójdzie na polowanie.
Jak sobie powiedział, tak zrobił. Pani Strasiewiczowa przysyłała Justynę, przychodziła sama namawiać go, aby szedł do domu: Jurek milczał i kopał zawzięcie.
Już było bardzo późno i w domu wszyscy spali, świeciło się tylko w pokoju Heleny, gdy, skradając się ostrożnie, wszedł do kuchni.
Przez cienkie przepierzenie, oddzielające pokój Szymona, słychać było stłumiony szept Justyny:
— Nie oszukasz mię — mówiła ona — widzę doskonale, co się święci!... Nie pozwolę skrzywdzić innych, tak jak mnie skrzywdziłeś... Wszystko powiem...
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.