I wszystko leciało w ciemną przepaść rozpaczy wobec tego jednego wyrazu: śmierć. Przywaliła go góra, która na każdego czyha, którą każdy razem z sobą nosi, ale jej nie widzi! Czy nie lepiej rzucić się i skończyć odrazu?! Nie, stanowczo, on nie ma duszy ze stali! On nędzny i słaby, nie w stanie myśleć spokojnie o śmierci!
Wtym zdawało mu się, że z wyżyn górskich jakaś mglista postać niewieścia z płaczem chyli się ku niemu i wypowiada imię jego w długim szeregu zmarnowanych synów. I znowu ogarnęły go i żal i tkliwość. A co jeżeli go żałują i szukają, a on na dzień, na godzin kilka przed wyzwoleniem z własnej umrze ochoty? Nie, on będzie czekał do ostatniej chwili! Będzie wyciągał duszę jak nitkę do ostatniej możności. Niech stanie się, co się ma stać w naturalnym biegu! On nic nie skróci i nic nie ujmie z bólów mu przeznaczonych... Rozpacz tam tych byłaby stokroć większa, gdyby ujrzeli, że osłabł, że zwątpił. Będzie dźwigał swój krzyż!
Usnął uspokojony, ogrzany promieniami wschodzącego słońca.
Spokój nie opuścił go już więcej, choć, obudziwszy się, ujrzał wodę bardzo blizko: podmywała im nogi.
— Oho! — krzyknął. — Widzę, że trzeba będzie wznieść rusztowanie dla rzeczy.
I w tej chwili błysnęła mu myśl, że przez sztuczne wzniesienie będzie jeszcze można choć na dzień jeden odwlec chwilę ostatecznego końca. Wziął się
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.