— A mów: sobie najwięcej zaszkodzisz... Matka ani chwili dłużej nie pozwoli ci zostać.
— Nie mam już nic do stracenia: tyś mi wszystko zabrał... a milczę tylko dla tego, że mi żal twojej matki.
— E!... może nietylko dla tego...
— Boże mój!... Boże!
Szept urwał się i przeszedł w łkanie. Niechęć Jurka do brata znikła, jak mgła; miejsce jej zajęło uczucie litości; ale jednocześnie wzmogło się w nim pragnienie pójścia do lasu. Jak mógł najciszej, odszukał omackiem na półce bochenek chleba, ogarek świecy i zapałki; do swego pokoju dostał się przez okno; zabrał karabin, nóż, ładownicę i ruszył do bramy. Psy pobiegły za nim, ale je odpędził. Stanąwszy nad rzeką, przedewszystkim ukląkł i napił się wody; potym siadł, ukrajał kawał chleba i jął z apetytem zajadać. Zdala dolatywało go znane, a tak mu miłe mamrotanie puszczy; obok monotonnie szemrała rzeczka, a z bocznych jarów płynęły drżące, wonią kwitnących jaśminów nasycone powiewy. Jurek jadł i rozmyślał nad tym, co się stało. Rozumie się: źle się stało!... Biedny Szymon!... Ale Hela... Niechaj wie, że nie wszystko z nim zrobić można... Z czasem to się utrze, ale teraz godność nie pozwala mu uczynić pierwszego kroku... Nie trzeba się płaszczyć... Kobiety nawet nie lubią zbytniej uległości... owszem, dobrze jest kiedyniekiedy pokazać im swoją przewagę! Był z siebie zadowolony, ale gdy już miał przejść po kamieniach na drugą stronę strumyka, raz jeszcze obejrzał się
Strona:Wacław Sieroszewski - Risztau, Pustelnia w górach - Czukcze.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.